DWÓCH BIEGACZY - NIEKOŃCZĄCA SIĘ ROZMOWA...

Hejka, Biegacze!
Jak Wasze grudniowe treningi? Odpuszczacie na mrozie czy wręcz przeciwnie - realizujecie swoje plany treningowe? Jeżeli należycie do tej drugiej kategorii, podziwiam Was. Ja chowam się w klubie fitness, ale nie odpuszczam całkowicie (tylko 82 dni do półmaratonu!) i sumiennie realizuję #wyzwanieDominikiStelmach - daje mi ono niezłego kopa do działania, bo zawsze miałam zamiar ćwiczyć (np. właśnie planki - od czegoś trzeba zacząć) oprócz samego biegania i kardio, ale jakoś mi nie wychodziło...:) Ktoś jeszcze dołączył do Dominiki? Zainteresowanych odsyłam na jej Insta (@dominika_stelmach_runner), gdzie dowiecie się szczegółów i o małym konkursie...:) 
Jeżeli jeszcze mam coś dodać, co u mnie słychać, to prawdopodobnie szykują się małe zmiany na blogu i nie tylko... Całkiem możliwe, że wcale nie takie małe, ale na wszystko przyjdzie czas. Na razie nic Wam więcej nie zdradzę - bądźcie cierpliwi i uważnie śledźcie bloga, a na pewno będę wrzucać jakieś newsy ;)
Okej, to tyle w temacie. Dzisiaj chcę zwrócić uwagę na sposób, w jaki często rozmawiamy z innymi biegaczami. Dla nas jest to zupełnie normalne, dopóki nie znajdziemy się w środowisku nie-biegaczy...Wtedy zaczyna to przypominać: "Ty naprawdę tyle przebiegłeś?!", "Jak ty tego dokonałeś?!", "Naprawdę dałeś radę?!", "A może też zacznę biegać, kiedyś biegałem...", "A czy ty przypadkiem nie biegasz za dużo?"... Kulturalną rozmowę łatwo popsuć jednym z tych zdań (dla niewtajemniczonych nie-biegaczy: unikajcie tych zdań jak ognia - one najbardziej denerwują biegaczy!). Ale wracając do kulturalnych rozmów na bardzo wysokim poziomie...
"1. Biegowe marzenia, plany, itd.
Nieustanne rozmowy, o tym, co kiedyś się uda przebiec, w jakim czasie, gdzie... Zagraniczne maratony, jakiś Rzeźnik, aż przechodzimy do UTMB, kończąc nawet na Badwater... Bo na pewno to "kiedyś" nastąpi, trzeba spełniać marzenia :) Ale najpierw trzeba koniecznie o nich porozmawiać, zaplanować (szkoda, że najczęściej bez konkretnej daty) i wierzyć, że się nie poddamy, a za kolejnych 10 lat treningu pobiegniemy ten, np. maraton...
2. Po-zawodowe opowieści
Wychwalanie swojej nowej życióweczki na piąteczkę (około 40 minut) i tego, jaki to wyczyn. Przechodzimy do opowiadania, jakie to poświęcenie, ile kosztowało nas to wyrzeczeń, łez, potu, jakieś motywujące cytaciki, oznaczamy rozmówcę i na fejsa…A później przy herbatce (lub czymś z procentami)dogłębna analiza każdego kilometra, tempa,tak że dochodzimy do kadencji kroków, nachylenia...i informacja z naszego Garmina czy Endomondo staje się najważniejszym tematem miesiąca...no chyba, że wcześniej wyjdziemy na trening :)) 
3. Trening
Kiedy dwóch biegaczy-amatorów (jak wyżej) staje się ekspertami w sprawie treningu i doradzają sobie nawzajem...A tak na poważnie, to uczymy się całe życie, szczególnie biegania. Każdy organizm reaguje inaczej i każdy biegacz ma swój określony schemat działania, więc nawet rady niedoświadczonego kolegi czasami okazują się pomocne dla doświadczonego zawodnika. Dyskusje biegaczy, którzy opowiadają o swoich metodach na (mniejszy lub większy) sukces to sposób na wymienianie się pomysłami, a później trzeba próbować... Często to najdziwniejsza metoda może okazać się właściwa, a lepiej o jedną próbę na trening więcej niż o jedną za mało już na zawodach. 
4. Jedzenie
To jest temat-rzeka. Kto ile je, kiedy, co, dlaczego... Przed treningiem, po i w trakcie...Jeszcze dochodzą zawody, regeneracja, cheat meal i co tam sobie jeszcze wymyślicie...O tym, co jest zdrowe, czego warto unikać, a na co zwracać uwagę. No i dochodzimy do powszechnego "ładowania węgli" (niekoniecznie podczas pasta party), batonów, izotoników, odżywek i całej chemii, którą zarazem spożywamy, jak i jej unikamy...i to jest korzystne czy nie? Z jednej strony to biegamy i spalamy kalorie, ale chemia to chemia, nawet w "proteinowych" (czasem zaledwie 10% białka) batonach. To...jeść czy nie jeść...i co? Oto jest pytanie!
5. Gadżety, ciuchy, itd.
Przecież biegacz musi dobrze wyglądać! A już na pewno wyróżniać się w tłumie. Ciuchy i dodatki stanowią mały problem, bo jesteśmy w stanie przez nie przebrnąć, ale przy butach zaczynają się schody...Marka, kolor, przeznaczenie, rodzaj...Miliony kryteriów-czasami przydałaby się tabelka, nieliczne jednostki tylko nie mają z tym problemu (a szczególnie faceci): wchodzą do sklepu, biorą całkiem wpadające w oko z jakiejś półki, mierzą, idą do kasy i po 5 minutach wychodzą ze sklepu. Proste? Nie do końca, skoro niektórzy nawijają o tym godzinami. A buty to przecież pestka przy takim sprzęcie jak zegarek sportowy! Tu można całkowicie oszaleć w obliczu możliwości...
I jak? Odnajdujecie siebie w przynajmniej jednej sytuacji? Pamiętajcie, że te opisy naszych rozmów są pisane z przymrużeniem oka i niekoniecznie tak wyglądają. Potrafimy być poważni i profesjonalni, ale czasami zdarza nam się zachować podobnie...Dodacie coś do tej listy? Czekam na Wasze komentarze, a tymczasem spadam, bo trzeba robić te planki...;)
Julia

Komentarze